sobota, 23 listopada 2013

Lois Banner - "Skłócona z życiem. Intymna biografia Marilyn Monroe"



Marilyn Monroe jest jedną z moich ulubionych aktorek. Z wielką chęcią sięgam po jej najbardziej znane filmy, np. "Pół żartem, pół serio", "Mężczyźnie wolą blondynki", czy "Słomiany wdowiec", jak te mniej znane: "Nie ma to jak show", czy "Przystanek autobusowy". Jednak to mi nie wystarcza, dlatego jak mam okazję, sięgam po biografie. Napisana na 50. rocznicę śmierci Marilyn, została wydana, jak zapewnia wydawnictwo "najpełniejsza biografia, na którą czekali wszyscy fani". Słowa: "Szokująca!, Tajemnica!, Nieznana!" dodatkowo zachęcają do kupna.





Marilyn Monroe nie miała łatwego życia. Chora psychicznie matka, rodziny zastępcze, sierociniec małżeństwo w bardzo młodym wieku zakończone rozwodem, brak ojca. Można by wiele wymieniać, ale chyba najbardziej na jej psychice odcisnęło to ostatnie, czyli brak ojca. Nigdy nie dowiedziała się, kto właściwie nim był. Wiele źródeł podaje, że najlepszym kandydatem jest Charles Stanley Gifford. Marilyn do tej roli przypasowała, jako obraz idealnego ojca, znanego aktora, Clarka Galbe'a. W wieku wczesnoszkolnym Norma nie była zbyt urodziwą dziewczyną. Dopiero jako nastolatka jej postura zaczęła się zmieniać, umięśnione ciało się uformowało. Lubiła wtedy nosić obcisłe sweterki, które eksponowały jej kształty. Jako dorosła kobieta nie przestała lubować się w ciaśniejszych ubraniach, które, trzeba przyznać, dobrze na niej leżały. Z biografii możemy się dowiedzieć, że jej problemy z tabletkami, które zażywała oraz spóźnianiem rozpoczęły się dopiero kiedy stała się ikoną seksu. Nie chciała być tak postrzegana. Marzyła, żeby dano jej zagrać w dramatycznych rolach, gdzie mogłaby pokazać swój talent aktorski. Jednak reżyserowie widzieli w niej tylko głupiutką blondyneczkę, która ma ładnie wyglądać i jeszcze lepiej się sprzedawać. Jej kolejne małżeństwa, z Joe DiMaggio i Arturem Millerem, zakończyły się fiaskiem. Przez ostatnie swoje lata życia Marilyn chodziła na terapię do znanego w tamtych czasach psychoanalityka, Ralpha Greensona, który zamiast trzymać kontakty pacjent-terapeuta, stał się jej przyjacielem, bez którego nie potrafiła żyć. Aktorka lubiła dużo czytać, pisała wiersze, które Norman Rosten nazwał mroczną i niepokojącą.


"Wielu ludzi chce uważać mnie za niewinną, więc tak wobec nich się zachowuję. Gdyby zobaczyli we mnie demona, znienawidziliby mnie (...). Nie jestem jedną osobą i za każdym razem zachowuję się inaczej. Przez większość czasu nie jestem tym, kim chciałabym być - a już na pewno nie jestem słodką idiotką, jak o mnie mówią, nimfomanką z wielkimi cyckami"


Norma Jane była zagubioną dziewczyną, a później kobietą. Jej alter ego, Marilyn Monroe, pochłonęło ją całkowicie by na samym końcu wypluć. Największe marzenie nie zostało spełnione, a mianowicie zostanie matką. Na temat jej śmierci krąży chyba tysiące teorii spiskowych - samobójstwo, morderstwo przez CIA, prezydenta USA, Johna Kennedy'ego. Mogłabym wymieniać i wymieniać. Moim zdaniem nigdy nie dowiemy się, co tak naprawdę zabiło Marilyn. Jej akta zaginęły i do tego czasu nie zostały odnalezione. Dodatkowo aktorka przed samą śmiercią schudła, kupiła nowe ubrania, miało dokończyć film "Something's Got to Give" (gorąco polecam, mimo że niedokończony bardzo mi się podobał). Są też pogłoski o powrocie do swojego drugiego małżonka, Joego DiMaggio, który odprowadzał ją w jej ostatniej drodze życia. Aktorka zaczęła dostawać propozycje w zagraniu w filmach dramatycznych, w których bardzo chciała zagrać i zerwać z etykietą "słodkiej idiotki".


Lois Banner odwaliła kawał dobrej roboty. Ostatnie 100 stron to właściwie same tytuły książek, wywiadów, na podstawie których powstała książka. Poznajemy życie aktorki od dnia narodzin, a sama biografia rozpoczyna się od jej prababki i strona po stronie zbliża nas do Marilyn. Jednak wydaje mi się, mimo że to biografia, było za dużo nazwisk, tych mniej jak i bardziej ważnych, które można  by było opuścić. Kiedy mamy taki natłok wydarzeń, zapominamy o połowie osób, które przetoczyły się w książce. Dla mnie było to dosyć męczące. Cieszy mnie jednak fakt, że sporo miejsca zajęło rozpisanie znajomości Marilyn i Johna Kennedy'ego, jej śmierć i wiele, wiele teorii spiskowych. 

Książka zawiera zdjęcia Marilyn od najmłodszych lat aż do śmierci.

"Życie jest cudowne, więc niech tam!"













Biografię polecam wszystkim, którzy tak samo jak ja, nie uważają Marilyn za pustą blondyneczkę, którzy chcą poznać prawdziwą aktorkę, która chciała, żeby ją szanowano i dano jej szansę zagrać dramatyczną rolę. Tutaj możecie przeczytać recenzję książki "Marilyn, ostatnie seanse"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz