Książkę przeczytałam już dawno, jednak dopiero teraz mogę
się podzielić wrażeniami. Muszę przyznać, że przyciągnęła mnie okładka. Te
kolory, ten tajemniczy dom – zahipnotyzowała mnie.
Szczęśliwe czasy rodziny Dollangangerów kończą się wraz ze
śmiercią ukochanego ojca i męża, Chrisa. Zrozpaczona rodzina nie wie co ma
począć. Nie stać ich na utrzymanie domu, są zadłużeni. Corrine, matka
najstarszego syna Chrisa, średniej córki Cathy i najmłodszych bliźniaków:
Carrie i Cory’ego, postanawia przeprowadzić się do swoich rodziców. Narratorem
powieści jest Cathy. Z początkiem książki ma 12 lat. Wszyscy wyruszają w daleką
drogę do rezydencji Faxworth Hall. Po przyjeździe do ich nowego domu, matka
Corrine, Olivia, postanawia całe rodzeństwo umieścić na poddaszu, tłumacząc
się, że ich dziadek, Malcolm, nie może wiedzieć o ich istnieniu. Corrine
zarzeka się, że bardzo kocha swoje pociechy i będą tam mieszkać najwyżej parę
dni, do czasu aż będzie pewna, że ojciec jej nie wydziedziczy. Z początku
wszystko układało się bardzo dobrze. Matka odwiedzała ich, przynosiła prezenty.
Jednak kiedy poznała nowego mężczyznę, przychodziła coraz rzadziej. I tak mijają miesiące, lata. Cathy i Chris
spędzają bardzo dużo czasu ze sobą, ich więzi bardzo się zacieśniają. Kiedy
starsze rodzeństwo dochodzi do wniosku, że matka ich zdradziła, postanawiają
uciekać. Tylko jak? Nie znają ani terenu, nie mają żadnych pieniędzy. Chris
wpada na wspaniały pomysł…
Książka wywarła na mnie ogromne wrażenie. Do tej chwili nie
wiem, jak mam spisać emocje, które nagromadziły się przy czytaniu powieści.
Nigdy nie spodziewałam się, że rodzona matka może zrobić coś tak okropnego
swoim dzieciom, których zapewnia, że bardzo je kocha. Nie wiem tylko kto był
tam gorszy: „kochająca” matka czy babka, która znęcała się nad dziećmi.
Najbardziej żal mi było bliźniąt, które nie rozumiały, dlaczego ich mamusia już nie odwiedza i czemu nie mogą wyjść pobawić się na świeżym powietrzy tylko muszą siedzieć zamknięte w miejscu odciętym od promieni słońca, ciepłego wiaterku i nie robić hałasu. Chris i Cathy, żeby dzieciom umilić czas, stworzyli na strychu "ogród". Przyklejali kolorowe kwiaty, wieszali różne wycinanki... Całe rodzeństwo z czasem zaczęło przypominać prawdziwą rodzinę - starsze rodzeństwo jako rodzice, nawet nazywało ich "mama" i "tata".
Najbardziej żal mi było bliźniąt, które nie rozumiały, dlaczego ich mamusia już nie odwiedza i czemu nie mogą wyjść pobawić się na świeżym powietrzy tylko muszą siedzieć zamknięte w miejscu odciętym od promieni słońca, ciepłego wiaterku i nie robić hałasu. Chris i Cathy, żeby dzieciom umilić czas, stworzyli na strychu "ogród". Przyklejali kolorowe kwiaty, wieszali różne wycinanki... Całe rodzeństwo z czasem zaczęło przypominać prawdziwą rodzinę - starsze rodzeństwo jako rodzice, nawet nazywało ich "mama" i "tata".
Książkę czyta się bardzo dobrze, jednak to co czytamy nie
można nazwać, że było dobre. Może się wydawać, że zapisać ponad 350 stron,
tylko o tym co działo się na poddaszu, będzie trudną sprawą, jednak Virginia
spisała się rewelacyjnie. Cieszę się, że po tylu latach została wznowiona seria
o rodzinie Dollangangerów.
Udało mi się kupić wszystkie części tej sagi, więc nie mogę doczekać się, aż znajdę trochę czasu, który będę mogła poświęcić poznawaniu twórczości V.C. Andrews...
OdpowiedzUsuńNaprawdę warto :)
OdpowiedzUsuń